Jeśli obserwujecie mnie czasem na Intagramie, pewnie wiecie, że moja miłość do Angli może się równać z moją pasją do podróżowania po niej… Prosta jest tego przyczyna i niezwykle kwiecista.
Angielskie ogrody! W samym centrum tego uwielbienia są właśnie one ale wokół jest też cała masa pięknych i tajemniczych rzeczy. Jedną z nich jest Wehikuł Czasu. Tak dokładnie, to nie przejęzyczenie, ani literówka. Będąc w jakimś ogrodzie na Wyspach, przydomowym czy wielkim przy rezydencji czy małym cottage garden w domu jakiegoś literata, jestem jak w Wehikule Czasu przenoszącym mnie do innych epok. Tak się czułam stojąc na przykład u progu Zaginionego Ogrodu Heligan, który niczym zamrożony w przeszłości, został odzyskany. A dusze ogrodników, którzy porzucili swoją pracę gdzieś dawno dawno temu błąkają się gdzieś po jego zakątkach odbijając się w oknach starych, jeszcze niedawno pobitych wiktoriańskich szklarni. Zawsze chłonę tą atmosferę z zaciętością małego, rozanielonego nową piaskownicą dzieckaJ
Chciałabym Wam dać trochę tej magii i radości jeśli zechcecie ją przyjąć. Dlatego zaczynam cykl artykułów o angielskich ogrodach. Jeśli podołam temu trudnemu zadaniu, mam nadzieję dostarczać Wam od czasu do czasu trochę wyspiarskich nastrojów i inspiracji. Kto wie czy nie przeniesiecie czegoś, niczym Kapitan Kirk teleportacją, na swoją przydomową rabatę… Ja zrobiłam tak już wiele razy.
CHATSWORTH to prawdziwa perełka. Teleportować bym się tam chciała nie raz nie dwa ale i codziennie gdybym mogła. Póki co odwiedziłam ten przeniezwykły ogród położony wśród pagórków Derbyshire cztery razy. Kiedy tam biegnę przez stajnie, moi towarzysze podróży (tzn. Silna Wola i Zdrowy Rozsądek) muszą mnie trzymać mocno za ręce i nogi. Niestety jakby nawet przykuli mnie dybami do historycznej bramy, nie powstrzymałoby mnie to od kupienia paru angielskich ogrodniczych gadżetów, w które zaopatrzone są tutejsze sklepy… Gdybyście się więc wybierali całkiem spłukani w te okolice, to albo wcale nie zabierajcie ze sobą karty kredytowej albo omińcie stajnie. Obawiam się, że nawet jeśli ominiecie, masę pokus czeka na Was w sklepie mieszczącym się w samym Chatsworth House w dawnej oranżerii przy wyjściu z pałacu. Dla uzależnionych ogrodniczych gadżeciarzy miejscówka całkowicie zakazana! (Ale wiecie co mówią o zakazanych owocach zapewne…)Ja to zwykle jednak zabieram ze sobą zaoszczędzone funty na cudowne kalendarze czy książki ogrodnicze, bo one zostają ze mną i ogrzewają me serce gdy już jestem z powrotem w domu i czekam na kolejny ogrodniczy sezon…
Ale DO RZECZY. Widzieliście pewnie kiedyś tą adaptację "Dumy i Uprzedzenia" Jane Austen, w której Colin Firth, jako najsłynniejszy amant świata Pan Darcy, wyłania się z wód jeziora w przemoczonej koszuli….
To w ogóle NIE jest to miejsce (Tamto miejsce jest całkiem niedaleko w stronę Manchesteru i nazywa się Lyme Park). (Okazuje się, że piszę jednak wcale nie do rzeczy…..) więc jednak DO RZECZY!
Pamiętacie to miejsce gdzie Keira Knightley jako ukochana Pana Darcy wyłania się z powozu wujostwa i patrząc na pałac i ogród książkowego Pemberley robi oczy jak u zszokowanego wieloryba? Tak to właśnie to miejsce! Keirze czyli Elizabeth Bennet opadła szczęka niezwykle nisko gdy przyglądała się tylnej fasadzie domu, przed którą rozciąga się kawał malowniczej wody z ogromniastą sięgającą nieba fontanną Imperatora (woda z niej tryska w górę nawet do 90 m!). Mnie opadła szczęka tak samo gdy ujrzałam kolekcję dalii w ich kuchennym ogrodzie na wzgórzu. I może nie zrobiłam tej miny niezwykle słodkiego wieloryba (do Keiry uroku to jednak mi nieco daleko) to na pewno utonęłam w tym miejscu na jakieś trzy godziny.
I moi realni towarzysze podróży (ci z krwi i kości) musieli się uzbroić w mega ciężką cierpliwość żeby wytrzymać z moim zachwytem. Ostrzegam Was tu i teraz, że miłość do płatków dalii i ich kwiatów jest poważną, nieuleczalną chorobą…. Grozi zawaleniem garażu, szopek, piwnic swoich i rodziny tonami walających się w trocinach karp! (Polecam!)
DO RZECZY MARTA! Chatsworth jest ogrodem ogromnym. Kilka godzin to mało byście go na spokojnie przemierzyli. Fajnie jest wybrać się na cały dzień eksploracji, pogubić się w jego zakamarkach np. w labiryncie. Usiąść na malowniczej plamie trawy wylewającej się szumem meeega wysokiej kaskady na pałac, pijąc karmelową kawkę (mam w domu magnesik z tym widokiem i ciężko w niego nie wsiąknąć).
Stąd już tylko rzut beretem do różanego zakątka, który razem z anemonami jesiennymi tworzy malowniczy, romantycznie historyczny pokój ogrodowy z elementami nowoczesności (odlotowe ławki – pewnie zorientujecie się na miejscu o czym mówię…).
Gdy pójdziecie nieco dalej, pochrupując jak ja, słone octowe angielskie chipsy marki Tyrrel’s, które niezmiennie kojarzą mi się z Anglią, dotrzecie do ogrodu skalnego, można pewnie śmiało go nazwać
japońskim. Jesienią klony czerwone odbijają się w wodzie stawu niczym w magicznym lustrze z tolkienowskiego Lorien. Elfów wprawdzie tu nie uświadczy, ale jakby się dłużej wpatrzyć w te widoki to kto wie czy jakiś nie pojawi się na przybrzeżnej skale ( ja zamawiam Legolasa!)
W każdym razie liście tych klonów są jak wycięte z obrazu, piękne i pokazujące jak niezwykła i zaskakująca potrafi być przyroda. Gdyby można było chorować na chorobę zwaną Czerwienią to one z pewnością powinny już leżeć na jakiejś izbie przyjęć…. Tymczasem one malowniczo sobie leżą na tutejszych skałach i grzecznie i bez oporu pozwalają mi zrobić sobie zdjęcia!
Wielką część ogrodu stanowi las, wielkie korony czerwonych dębów, araukarii chilijskich, wiśni tybetańskich. To gatunki,
które możecie między innymi dostrzec w Chatsworth.
Ale spacer na wzgórzu po lesie i tak skończę zawsze w ogrodzie kuchennym. Długie wiktoriańskie szklarnie muszą chyba odbijać w słońcu moje rozanielenie tym miejscem. Musi być widać jak bardzo tu chciałabym zostać forever and ever. Gdy siądziecie na ławeczce wśród warzyw i licznych
jednorocznych kwiatów rozciągnie się przed Wami ogrom tej części ogrodu z tłem jak namalowanym ręką Matki Natury. Niekończące się wzgórza i horyzont upstrzony resztkami zachodu słońca. Ogród warzywny położony jest na ogrzanym słońcem skośnym wzgórzu. Tu dalie co noc, jak nie widzą ich zwiedzający, robią sobie z pewnością kwiatowe imprezki… Po czym w ciągu dnia pyszne i próżne wyciągają twarze do wygłodniałych piękna i koloru turystów by ich zauroczyć. Pomyślałby kto, że to narcyzy a nie dalie! One, wieczne
konkurentki klasycznych róż, może kryją w sobie jakiś kompleks babcinego ogrodu… Jak to dobrze, że moda ogrodnicza na nie wraca i mogą znów w takich miejscach i w naszych ogrodach wrócić do łask.
Rozłóżcie swą podróż tak by zobaczyć ogród ale i przepiękny dom, po którym przechadzała się intrygująca i kontrowersyjna persona w postaci Księżnej Georgiany Cavendish (swoją drogą też ją Keira Knightley w filmie kiedyś uosobiła – może Keira też ma słabość do tego miejsca skoro przyjmuje tak wiele ról z nim związanych…?) Ogród oczywiście wlewa się do pałacu. Nie sposób go ominąć patrząc przez stare okna. Ja uwielbiam to miejsce pełne białych rzeźb (też grało w "Dumie i Uprzedzeniu" z 2006r). Kolekcja iście romantyczna, a gdyby ktoś preferował zabrać ze sobą popiersie Pana Darcy, to pobliski sklepik oczywiście takowe oferuje dla najbardziej zagorzałych fanek Jane Austen (niestety jest też karteczka, że macać nie wolno...)
Pan Darcy czyli Mathew Macfadyen z adaptacji "Dumy i Uprzedzenia" z 2006r. |
Co zabrałam do siebie z tego ogrodu oprócz wspomnień, gadżetów
i Wiecznej Miłości? Na pewno uwielbienie do kwietnej łąki. Jeśli tam w czerwcu
pojedziecie to łany chabrów i maków i nagietków zauroczą Was niespodziewanie na wejściu
pozostawiając w osłupieniu formalne pomniki, rzeźby i równiutko przycięte
żywopłoty. Bo czy nie ma w ogrodach niczego tak uroczego jak ulotne łąkowe
kolory? Nawet Książe Charles się w tych łąkach zakochał tworząc je u siebie w
Highgrove, nie mówiąc o wielu innych zakochanych w ogrodnictwie Anglikach i
Polakach. Ja z pewnością swoją łąkę w sadzie na
wsi przeniosłam prosto z Chatsworth.
Labiryntu i fontanny jeszcze wprawdzie u siebie nie mam (to zapewne kwestia czasu:), ale mam już poletka tulipanów, grabowe żywopłoty i łuki z róż angielskich, które rosną jeszcze nieśmiało i powoli przyzwyczają się stopniowo do naszych piekących po liściach polskich zim.
Może i Wam coś stąd wpadnie w oko? A jeśli kiedyś tam pojedziecie, napiszcie do mnie koniecznie co Wam udało się przywieźć w głowach i sercach.
(Pamiętajcie, że skręt do Lyme Park gdzie można też wspominać słynną zamoczoną w stawie koszulę jest też tuż za rogiem;)!
Udanych wojaży! I oby (o Covidzie!) nie tylko palcem po mapie…
Marta (Psycholog w Ogrodzie)
(zapraszam po więcej inspiracji ogrodowych na mój Instagram na profil
secret_gardener_poland)